piątek, 24 maja 2024

Archeologia. Mumie, złoto i stare skorupy - Marta Guzowska

Sama wybrałam tą publikację by omówić ją z uczestnikami Dyskusyjnego Klubu Książki dla dzieci. I odkładałam ją na bok. Nie byłam do niej przekonana, dopóki jej nie otworzyłam...

Przepadałam. Autorka (pani archeolog i autorka kryminałów) w sposób bardzo przystępny przedstawia nam to czym zajmuje się archeolog - czy na każdym kroku znajduje złote maski lub figurki czy może jednak prowadzi żmudną pracę? Czyta masę książek historycznych, map i dokumentów; na wykopaliskach "macha" głównie łopatą, ogląda starożytne kości i skleja potłuczone naczynia. Jego praca polega głównie na odkryciu jacy byli i jak żyli ludzie z przeszłości. 

Wstęp brzmi nudno? Nic się nie martwcie, to tylko jeden rozdział. Każdy kolejny odkrywa przed nami tajemnice przeszłości - egipskich piramid, ale także klątwy Tutanchamona. Próbujemy odkryć czy Atlantyda naprawdę istniała i czy Herod (król wymieniony w Biblii) był okrutny czy jednak zasłużył się czymś dla swojego ludu? Odkryjemy tajemnice zwojów znad morza Martwego, odwiedzimy dalekie Chiny i przyjrzymy się terakotowej amii, by wylądować w Machu Picchu w Peru. 

Podróżujemy przez świat i czas. Z każdą stroną poznajemy ciekawe archeologiczne odkrycia. Chcemy więcej i więcej. Aż żałowałam, że książka skończyła się tak szybko. Mam chrapkę na więcej ciekawostek :)


Książka ma twardą oprawę. Świetne teksty - ciekawe, zaskakujące i różnorodne. A wzrok przykuwają fantastyczne ilustracje. Publikacja skierowana jest do młodego czytelnika... no cóż... mnie też zachwyciła. 


niedziela, 19 maja 2024

Grzechòt - Maciej Lewandowski

Czy w dzieciństwie straszono Was obcymi panami, którzy Was porwą, bebokami (to na Śląsku) czy może... starą czarną wołgą, której kierowca poluje właśnie na Ciebie?

Mnie nie straszono. Zresztą czym by mogli? Auta mnie nie interesowały, uwielbiałam Bukę, bacznie rozglądałam się chodząc po lesie by wypatrzeć Przyjaciela Wesołego Diabła i jego wielgachny widelec, no i na koniec... mieszkałam obok cmentarza. Horrory mi nie straszne.

Oj bardzo się myliłam.


Zapraszam Was na Kaszuby, do małej i spokojnej miejscowości Czartyże. Poznajemy tu troje przyjaciół - Kubę, Maję i Sławka. Spędzają wspólnie wakacyjny czas na grze w piłkę, kąpielach, chowaniu się w bazach i odkrywaniu pirackich tajemnic. Pewnego dnia, chłopcy grając w piłkę wykopują ją na posesję zwariowanego sąsiada. Kuba wchodzi działkę, by ją odzyskać... ale wiedziony ciekawością kieruje się w stronę szopy. Szopy, która była tam od zawsze. Zamkniętej na łańcuch. Kuszącej, by odkryć to, co skrywa wewnątrz... Nastolatek znajduje w niej GRUCHOTA. Stare auto, pozbawione kół i silnika. Dostrzega jednak coś. Tajemniczą błyskotkę, a gdy ją zdobywa rani się. Jego mała kropla krwi budzi potwora. 


Maciej Lawandowski świetnie wykorzystał oświadczenia z okresu dzieciństwa - dorastanie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych - nieograniczona niczym wolność, gdyż brak było wszechobecnych telefonów z lokalizacją (teraz tak namierzam własne dziecko. Aż mi wstyd), nikt nie wiedział gdzie się chodziło i z kim. Ot wracało się na obiad lub kolację. A czasami gdy zrobiło się ciemno. Byliśmy... Tak byliśmy, bo autor powieści urodził się w roku wydania przez Iron Maiden "Powerslave", a ja w roku wydania kultowej (i mojej najukochańszej) płyty "The Number of the Beast" tegoż zespołu; niezwyciężeni. No przynajmniej we własnym odczuciu. Bo zdarzały się takie osiedlowe Sebixy... Ale byliśmy małymi-dorosłymi, mogliśmy osiągnąć wszystko, dbaliśmy sami o siebie (no i kolegów), nikt nie puszczał pary z ust dorosłym (chyba, że wymagało to interwencji lekarskiej). 

Świetnie nakreślone są relacje między przyjaciółmi, pierwsze nastoletnie problemy związane z dojrzałością płciową. Ale także relacje rodzinne - wspólne biesiadowanie, małe tajemnice świata dorosłych zdradzane przy okazji przez gadatliwego członka rodziny. Ale i ten nie idealny obraz rodzin - z problemami, z przemocą i alkoholem. Autor nie wybiela nam przedstawionego świata. nie jest on czarno-biały. Jest taki jak nasz. Dlatego sytuacje, które przeżywają Kuba i jego bliskie osoby, tak mocno na nas działają.

Działają też plastycznie opisane sceny grozy. Czułam te zapachy, ten smród smaru. Słyszałam delikatne skrobanie. Z obawą patrzyłam na własną szafę. Autor wykorzystał "stare" strachy i legendy, by wywołać u czytelników gęsią skórkę. Sprytny zabieg, bo każdy z nas niby coś słyszał, coś tam wie... Ale prawdę odkryjemy dopiero na stronach tej powieści. 

A jeśli chodzi o strony powieści - to mają cudowne barwione brzegi, idealnie wpisujące się w mroczny klimat powieści. Sama okładka, twarda i w barwach ciepłych brązów - ochry, sjeny palonej, musztardy oraz zgniłej zieleni przykuwa nasz wzrok. A potem dostrzegamy szczegóły - bezlistne drzewa, starą szopę, nadwyrężoną zębem czasu wołgę oraz plamy czerwieni. Krwi...? Czujemy niepokój, ale i dziecięcą ciekawość, by odkryć co kryją kolejne strony powieści. 


Oh, cudownie było powrócić do czasu dzieciństwa, pierwszych przygód i wolności odkrywania świata na własną rękę. Ale, ale... w książce zwycięża dziecięca (nastoletnia) ciekawość. Mnie jej chyba brakowało, bo nie natknęłam się nigdy na starego gruchota trzymanego w szopie. 

Na szczęście. 

Jeśli lubicie się bać, to powieść idealnie dla Was. A jeśli nie... cóż, on i tak po Was przyjdzie. Mniam, mniam...


Dziękuję wydawnictwu Mięta za egzemplarz do recenzji, który stał się wehikułem czasu i wywołał gęsią skórkę.  To moja pierwsza taka publikacja z barwionymi stronami, gdyż zaciekle stawiałam opór przed podążaniem za modą. Ale wiecie, co? Już nie będę taka uparta. Tak się cieszę, że to cudo do mnie trafiło. I jest moje. Moje. MOJE!!! Buahaha ;)

czwartek, 9 maja 2024

Gute nacht, Gorilla - Peggy Rathmann

Mały goryl kradnie klucze dozorcy ZOO. Podąża za nim, gdy ten życzy mieszkańcom ogrodu dobrej nocy. I, cichutko, przez nikogo nie zauważony, wypuszcza po kolei wszystkie zwierzęta z klatek. A one... no cóż, musicie sprawdzić sami ;)

Książeczka jest w języku niemieckim. Zabawna historia wspomaga naukę pierwszych słów w obcym języku.

wtorek, 7 maja 2024

Nasz Świdermajer - Hanna Litwin

Czy macie miejsce, które łączy Waszą rodzinę? Miejsce, które spaja pokolenia? Przestrzeń, gdy o niej pomyślisz, wywołuje uśmiech na twarzy, spokój i poczucie bezpieczeństwa? 

Takim miejscem dla wielu osób jest dom rodzinny. To nie tylko budynek, ale także ciepłe wspomnienia, teren który dawał pole do popisu dziecięcej wyobraźni, miejsce zabaw, igraszek, rodzinnych spotkań. Teren rozmów, wspominek... śmiechu i łez, które tak bardzo łączą rodziny. 

Do takiego wyjątkowego miejsca zaprosiła nas na kartach swej powieści Hanna Litwin. Autorka wielu artykułów dotyczących Polaków i ich wpływu na historię krajów europejskich, publicystka historyczna pokazała nam XX wieczną Europę z perspektywy swego domu rodzinnego oraz swych przodków. Bo to na tle rodzinnych wydarzeń i relacji ukazane są zmiany jakie zachodziły na naszym kontynencie. To w opowiadane losy Leokadii, prababci autorki, wplatane są wątki historyczne, które większość z nas poznawała w szkole na lekcjach historii. 

Tu na tle zawiłej historii Polski (oraz carskiej Rosji) poznajemy Leokadię i jej męża Włodzimierza - w tamtym okresie czasu wrogiego nam żołnierza. Związek młodej Polki i starszego od niej rosyjskiego arystokraty ukazuje nam nie tylko mezalians klasowy ale i, w obu przypadkach, zdradę rodziny i kraju. Tych dwoje mimo przeciwności losu decyduje się być razem, zbudować wspólny dom i własną rodzinę. To ich losy stały się początkiem ciekawej historii rodziny. 


Nie znam się na architekturze. Nie będę udawać eksperta w tej dziedzinie. Ale potrafię rozpoznać świdermajera. Ze względu na jego drewnianą konstrukcję, werandy i balkoniki, urocze wieżyczki i okna, które wpuszczają do wewnątrz masę słonecznego światła. Te budynki letniskowe powstawały w okolicach rzeki Świder - stąd nazwa stylu architektonicznego (styl nadświdrzański). Ale samą żartobliwą nazwę świdermajer wymyślił Konstanty Ildefons Gałczyński - pojawiła się w jego wiersz i jest odniesieniem do stylu w wystroju wnętrz pojawiającym się w XIX Niemczech i Austrii. 

Sama książka zaś bardzo swa konstrukcją przypomina mi małe arcydzieło literatury dziecięcej "Dom" J. Patricka Lewis'a i Roberto Innocenti'ego. Tu też mamy sto lat przemian XX wieku ukazanych przez pryzmat budynku i jego mieszkańców. Autorzy obu tych książek zaburzają kopernikowski system świata i powracają do heliocentryzmu umieszczając w centrum wszechświata dom i ludzi z nim związanych.

Okładka publikacji przedstawia tytułowy dom w stylu świdermajer - piękny drewniany budynek, który zaprasza by poznać go bliżej. Sama treść książki, mimo że tak bogato przepełniona wątkami historycznymi, jest lekka i łatwa w czytaniu. Autorka wykonała dużo pracy zbierając i gromadząc dokumenty oraz fotografie rodzinne, historie które były opowiadane z pokolenia na pokolenie. A wszystko to, by ukazać nam tak ważne losy kraju i własnej rodziny. Jej opowieść jest ponadczasowa, przepełniona wartościami rodzinnymi, ale i szacunkiem do kraju i przeszłości. 

Wydawnictwo Księży Młyn jak zwykle wypuściło na rynek książkowy świetnie dopracowaną publikację, która porywa od pierwszej strony. 


Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl