piątek, 20 czerwca 2025

Koniec mapy - S.J. Lorenc

Czasami mam ochotę poszaleć i wykupić wycieczkę w jakieś odległe nieznanie miejsce. I w żadnym wypadku nie ciepłe, umieram w temperaturze powyżej 25 °C. Skandynawia zawsze mnie kusiła i nadal kusi. Svalbard należący do Królestwa Norwegii może i nie jest moim największym marzeniem, ale taki krótki rejs chętnie bym odbyła. Jednak po przeczytaniu tej powieści... No, cóż... Zaczynam się wahać, czy byłby to dobry pomysł, gdyż...


Powieść zaczyna się jak radosny krok ku wielkiej przygodzie! Osiem nieznanych sobie wcześniej osób wyrusza na wykupiony rejs w okolice Svalbardu na Oceanie Arktycznym. Na lotnisku pojawiają się już pierwsze potknięcia - zagubienie bagażu czy braki w załodze. Ale o dziwo, wszystko da się naprawić przy odrobinie dobrych chęci i ekipa wyrusza na podbój Arktyki.

Poszczególni pasażerowie "Moskwy" raczej lekko podeszli do przygotowań do wyprawy. Nie jest to przecież luksusowy wypad statkiem rejsowym, a wycieczkowicze nie są przygotowani na kontakt z dziką przyrodą (nie wiedzą jak się zachować przy spotkaniu niedźwiedzi polarnych), słabościami własnych organizmów czy problemami, które zabrali ze sobą na statek. Do tego dochodzi kontakt z obcymi osobami i ich tak odmiennymi charakterami. Autor w bardzo umiejętny sposób pokazał jak potrafią ścierać się różne charaktery i jak w sytuacjach kryzysowych reagują poszczególni ludzie. Nie ma tu stałych schematów zachowań, gdyż każdy z pasażerów jest inny charakterologicznie, mają też różne doświadczenia oraz odmienne sposoby radzenia sobie ze stresem.

Z każdym kolejnym dniem na łodzi, atmosfera gęstnieje. Pojawiają się nowe problemy, współpasażerowie nie akceptują się w pełni...


Lorenc świetnie naszkicował postacie - każdy z nich ma cechę (lub kilka), które mogą drażnić każdego. Nawet nas czytelników. Są aroganccy, kłótliwi, pyszni, zadziorni, przemądrzali... Są prawdziwi. Natomiast Arktyka nie stanowi tylko tła, jest kolejnym bohaterem - milczącym, chłodnym. Ale potrafiącym zaatakować. Atmosfera powieści z każdą stroną gęstnieje - przestają działać telefony, przyroda zaczyna przejmować dowodzenie, a załoga musi nauczyć się współpracy i... zaufania do siebie. Bo w tych warunkach mogą liczyć tylko na siebie.

Dwa wielkie plusy dla Autora - pierwszy za wprowadzenie narracji z kilku perspektyw, dzięki czemu opowieść staje się wielowymiarowa. Możemy poczuć i zobaczyć wszystko, to co każdy z bohaterów opowieści. Daje nam to szerszy obraz, ale nie uspokaja. Raczej budzi większy niepokój. Stopniowo dowiadujemy się o traumach współpasażerów, o tym co siedzi im w głowach, co planują... Jak łatwo potrafią wybrać siebie i swoje wygody, jak trudno im słuchać poleceń, ich własna ambicja i chęć bycia pierwszym, najlepszym doprowadza w końcu do nieszczęśliwego końca.

Drugim plusem jest wplecenie w opowieść historii Svalbardu. Wprowadza nas to w atmosferę miejsca, a mnie jako osobie sprawdzającej wszystko, co można (miejscowości, postacie historyczne, trasy lotów samolotów, koszty wycieczki...) dało małego pstryczka w nos. Miejsca są prawdziwe - Pyramiden istnieje po dziś dzień... A może i zakończenie jest realne?

Aż ciarki chodzą po plecach...



Powieść jest debiutem pióra S.J. Lorenc(a?) i to dobrym debiutem, wartym polecenia i przeczytania. Dziękuję Wydawnictwu Mięta za egzemplarz recenzencki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz