środa, 7 lutego 2024

Mszczuj - Katarzyna Berenika Miszczuk

Choroba ma swoje prawa. Można robić "nic", więc przysiadłam pod kocykiem z książką, na stoliku pojawił się kubek ciepłej herbaty i paczka chusteczek higienicznych.


Nie przepadam za rozbudowanymi powiązanymi ze sobą treściowo seriami. Czuję wewnętrzną potrzebę przeczytania wszystkich wydanych tomów, obojętnie czy są w moim klimacie czy nie. Ale kiedy Wydawnictwo Mięta ogłosiło nabór recenzencki do powieści "Mszczuj" Katarzyny Bereniki Miszczuk, nota bene siódmej części cyklu Kwiat paproci, chętnie się zgłosiłam. To był impuls. Znak od bogów. Zastanawiałam się nad przeczytaniem tego cyklu, już od ponad roku. Jak nie dłużej. I nie przeszkadzało mi, że nie poznam wszystkich powieści we właściwej kolejności – jestem tak roztrzepaną istotą, że często mi się to zdarza.

Ale do rzeczy...


Powieść zaczyna się od odwiedzin Jagi u chorej Gosi. Kobiety rozmawiają o chorobach, gotowaniu i plusach techniki pomagających w przygotowaniu posiłków. Całym sercem rozumiem miłość Gosławy do „samogotujących garnków”, oczywiście takich z jednym przyciskiem. Gdy rozmowa zeszła na temat Garda, syna Gosi i jego ciut rozbrykanego zachowania, Jarogniewa skierowała pogawędkę na inne tory – przygody, bogowie i... żałowanie swych decyzji, stały się wyjściem do podróży w czasie, gdy Baba Jaga była jeszcze młodą kobietą.


Rozpoczynają się Szczodre Gody – święto celebrująca przesilenie zimowego. Jest to zwycięstwo światła nad ciemnością, gdyż zaczyna przybywać dnia, a ubywać nocy. Mieszkańcy Bielin przygotowują się do świątecznej wieczerzy. Jarogniewa i Mszczuj spędzają ten czas wspólnie, gdy po pomoc do kapłana zgłasza się mieszkaniec wioski. Szeptucha zostaje sama... Ale tylko chwilę, gdyż porywa ją (głównie w swe ramiona) Swarożyc.

Po nocy ze słowiańskim bogiem ognia, Jaga odkrywa, że wieś nawiedziły potwory a władca podziemi – Weles chwilowo (miejmy nadzieję) porzucił swe królestwo. Mszczuj, mimo że jest kapłanem, po ostatnich wyjazdach doszkalających zaczyna wątpić w istnienie magicznych istot i pradawnej magii. Nie pomaga to wcale w odkryciu, co stało się z Bielinami i ich mieszkańcami.

Kolejnej nocy pojawia się tajemniczy zaprzęg i podróżnik ze Wschodu. Moja mama opowiadała mi w dzieciństwie, że nas na początku grudnia odwiedza święty Mikołaj, a u Rosjan jest Dziadek Mróz, który przynosi chłód i pięknie zdobi szyby. Ale to była wersja dla dzieci. W powieści pojawia się on jako stary Dziad, niosący nie tylko przenikliwy ziąb i lód, ale także niebezpieczeństwo. Szuka on swej zaginionej żony. Jego złowieszczy orszak składający się z wilków, dzików i lelenia (pradawnego władcy puszczy) nocą przejeżdża przez wieś. Jego wietrzni pomocnicy nucą pieśń przywołującą. Żadna kobieta (niezależnie od wieku) nie jest bezpieczna!

Tak oto świąteczny czas Szczodrych Godów staje się momentem walki o mieszkanki wsi, własną wolność oraz życie. Waleczna Jarogniewa i kochający ją Mszczuj stają do boju z obcym bogiem.


Historia kończy się w takim punkcie, że tak naprawdę nadal nie wiemy wszystkiego. I to jest cudowne! Bo liczę na kolejny tom.


Aha, wydanie, które otrzymałam poszerzone jest o opowiadanie „Czterej bracia”. Cieszę się, że zostało dodane, bo zamyka pewien rozdział o kiepskich relacjach sąsiedzkich. Brakowało mi w samej powieści jakiejś konkretnej reakcji Jarogniewy na zachowanie braci. Jej imię – srogi gniew, przecież zobowiązuje. Jednak ona woli zemstę na zimo. Chyba lepiej smakuje...


Podsumowując...

Okładka – majstersztyk. Nadal utrzymana jest w stylu poprzednich tomów – liście paproci (uwielbiam) i postać bohatera/ki – zakładam, że to Jaga, która mimo tytułu powieści rości sobie prawa do przejęcia sterów nad całą historią :). Jest to dużym plusem, bo widać, że wydawnictwo dba o ciągłość graficzną. Pięknie to potem wygląda na półce, cieszy oko każdego bibliofila. Każda część serii ma inny kolor, co też ułatwia odnalezienie konkretnego tomu i uatrakcyjnia wizualnie kolekcje wolumenów.

Układ książki bardzo przystępny – duże litery; dialogi przeplatane z opisami, co nie męczy ani oczu ani czytelnika. Rozdziały średniej długości, sprzyjają łatwości i szybkości czytania.

Treść lekka, zabawna, ale i pełna zwrotów akcji oraz pikantnych smaczków. Książkę czyta się szybko. Akcja jest tak prowadzona, że po chwili spokoju następuje mała „katastrofa”, czy to miłosna czy magiczna, przez co ma się ochotę odkrywać przygody Jagi z większą prędkością i... zachłannością. Podoba mi się, że Autorka przybliża w książce (i całej serii oczywiście też) mitologie słowiańską. Niestety coraz bardziej zapominaną. Sama muszę przyznać, że niestety mało jestem w stanie wymienić bogów z naszych ziem, łatwiej skandynawskich. Pewnie ze względu na pojawienie się tych bogów w szeroko pojętej popkulturze. Czas to zmienić i odkryć na nowo wierzenia pradziadów.

Bohaterowie... No cóż, po tytule nastawiałam się, że główną postacią będzie Mszczuj. Nie da się ukryć, że kobiety tu jednak rządzą. Jaga jak przystało na samodzielną i odważną kobietę przejęła tu stery. Nie tylko odkrywające jej przeszłość, ale także pokazujące kto ma „jaja”. To ona nadaje życie powieści. Jest odważna, wręcz brawurowa, dba o mieszkańców wsi, uważa to za swą powinność. Ale jest też samolubna, brak jej czasami empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka. Jednak potrafi skraść serce i całą uwagę. Kapłan Mszczuj niestety nie... Jest spokojny, wycofany i bojaźliwy. Kocha i dba o swoją żonę, ale pozwala jej na całkowite przejęcie sterów w relacji. Brak tu partnerstwa między nimi, czy nawet wzajemnego oddziaływania. To Jarogniewa i jej decyzje mocno odbijają się na uczuciowym Mszczuju. Niestety, bo coraz częściej sięga po alkohol. Postacią stojącą nieco z boku jest Swarożyc – bóg ognia. Swą postawą przypomina mi bezczelnego i nader pewnego siebie Lokiego z mitologii skandynawskiej. Wie czego chce, i sięga po to bez zastanowienia. Ma ironiczne poczucie humoru, lubi zabawy słowne i erotykę. Nie liczy się z uczuciami ludzi... Jest bogiem. Choć i tu znajdziemy odstępstwa... Bo potrafi zatroszczyć się o szeptuchę z Bielin oraz pojawić się w momentach przełomowych jak w walce z leleniem czy Dziadem Mrozem. Mam wobec niego mieszane uczucia, choć jako postać literacka lepiej, barwniej wypada w powieści niż kapłan.


Czy polecam powieść? Tak!

Świetnie spędziłam weekend – odkryłam zapomniana przeze mnie mitologię słowiańską, folklor ziem świętokrzyskich. Historia wywoływała we mnie rozmaite emocje – po tym poznać dobrą książkę. Byłam zaciekawiona, zniesmaczona (zdradą Jagi), rozbawiona. Dałam się wciągnąć opowieści szeptuchy...



Bardzo dziękuję Wydawnictwu Mięta za możliwość recenzji „Mszczuja” oraz przypinkę i tatuaż. Dobrze, że „konkretny” wiek nie określa czasu, kiedy trzeba (lub wypada) skończyć z miłością do gadżetów ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz