Choroba ma
swoje prawa. Można robić "nic", więc przysiadłam pod
kocykiem z książką, na stoliku pojawił się kubek ciepłej
herbaty i paczka chusteczek higienicznych.
Nie
przepadam za rozbudowanymi powiązanymi ze sobą treściowo seriami.
Czuję wewnętrzną potrzebę przeczytania wszystkich wydanych tomów,
obojętnie czy są w moim klimacie czy nie. Ale kiedy Wydawnictwo
Mięta ogłosiło nabór recenzencki do powieści "Mszczuj"
Katarzyny Bereniki Miszczuk, nota bene siódmej części cyklu Kwiat
paproci, chętnie się
zgłosiłam. To był impuls. Znak od bogów. Zastanawiałam się nad
przeczytaniem tego cyklu, już od ponad roku. Jak nie dłużej. I nie
przeszkadzało mi, że nie poznam wszystkich powieści we właściwej
kolejności – jestem tak roztrzepaną istotą, że często mi się
to zdarza.
Ale
do rzeczy...
Powieść
zaczyna się od odwiedzin Jagi u chorej Gosi. Kobiety rozmawiają o
chorobach, gotowaniu i plusach techniki pomagających w przygotowaniu
posiłków. Całym sercem rozumiem miłość Gosławy do
„samogotujących garnków”, oczywiście takich z jednym
przyciskiem. Gdy rozmowa zeszła na temat Garda, syna Gosi i jego
ciut rozbrykanego zachowania, Jarogniewa skierowała pogawędkę na
inne tory – przygody, bogowie i... żałowanie swych decyzji, stały
się wyjściem do podróży w czasie, gdy Baba Jaga była jeszcze
młodą kobietą.
Rozpoczynają
się Szczodre Gody – święto celebrująca przesilenie zimowego.
Jest to zwycięstwo światła nad ciemnością, gdyż zaczyna
przybywać dnia, a ubywać nocy. Mieszkańcy Bielin przygotowują się
do świątecznej wieczerzy. Jarogniewa i Mszczuj spędzają ten czas
wspólnie, gdy po pomoc do kapłana zgłasza się mieszkaniec wioski.
Szeptucha zostaje sama... Ale tylko chwilę, gdyż porywa ją
(głównie w swe ramiona) Swarożyc.
Po
nocy ze słowiańskim bogiem ognia, Jaga odkrywa, że wieś
nawiedziły potwory a władca podziemi – Weles chwilowo (miejmy
nadzieję) porzucił swe królestwo. Mszczuj, mimo że jest kapłanem,
po ostatnich wyjazdach doszkalających zaczyna wątpić w istnienie
magicznych istot i pradawnej magii. Nie pomaga to wcale w odkryciu,
co stało się z Bielinami i ich mieszkańcami.
Kolejnej
nocy pojawia się tajemniczy zaprzęg i podróżnik ze Wschodu. Moja
mama opowiadała mi w dzieciństwie, że nas na początku grudnia
odwiedza święty Mikołaj, a u Rosjan jest Dziadek Mróz, który
przynosi chłód i pięknie zdobi szyby. Ale to była wersja dla
dzieci. W powieści pojawia się on jako stary Dziad, niosący nie
tylko przenikliwy ziąb i lód, ale także niebezpieczeństwo. Szuka
on swej zaginionej żony. Jego złowieszczy orszak składający się
z wilków, dzików i lelenia (pradawnego władcy puszczy) nocą
przejeżdża przez wieś. Jego wietrzni pomocnicy nucą pieśń
przywołującą. Żadna kobieta (niezależnie od wieku) nie jest
bezpieczna!
Tak
oto świąteczny czas Szczodrych Godów staje się momentem walki o
mieszkanki wsi, własną wolność oraz życie. Waleczna Jarogniewa i
kochający ją Mszczuj stają do boju z obcym bogiem.
Historia
kończy się w takim punkcie, że tak naprawdę nadal nie wiemy
wszystkiego. I to jest cudowne! Bo liczę na kolejny tom.
Aha,
wydanie, które otrzymałam poszerzone jest o opowiadanie „Czterej
bracia”. Cieszę się, że zostało dodane, bo zamyka pewien
rozdział o kiepskich relacjach sąsiedzkich. Brakowało mi w samej
powieści jakiejś konkretnej reakcji Jarogniewy na zachowanie braci.
Jej imię – srogi gniew, przecież zobowiązuje. Jednak ona woli
zemstę na zimo. Chyba lepiej smakuje...
Podsumowując...
Okładka
– majstersztyk. Nadal utrzymana jest w stylu poprzednich tomów –
liście paproci (uwielbiam) i postać bohatera/ki – zakładam, że
to Jaga, która mimo tytułu powieści rości sobie prawa do
przejęcia sterów nad całą historią :). Jest to dużym plusem, bo
widać, że wydawnictwo dba o ciągłość graficzną. Pięknie to
potem wygląda na półce, cieszy oko każdego bibliofila. Każda
część serii ma inny kolor, co też ułatwia odnalezienie
konkretnego tomu i uatrakcyjnia wizualnie kolekcje wolumenów.
Układ
książki bardzo przystępny – duże litery; dialogi przeplatane z
opisami, co nie męczy ani oczu ani czytelnika. Rozdziały średniej
długości, sprzyjają łatwości i szybkości czytania.
Treść
lekka, zabawna, ale i pełna zwrotów akcji oraz pikantnych smaczków.
Książkę czyta się szybko. Akcja jest tak prowadzona, że po
chwili spokoju następuje mała „katastrofa”, czy to miłosna czy
magiczna, przez co ma się ochotę odkrywać przygody Jagi z większą
prędkością i... zachłannością. Podoba mi się, że Autorka
przybliża w książce (i całej serii oczywiście też) mitologie
słowiańską. Niestety coraz bardziej zapominaną. Sama muszę
przyznać, że niestety mało jestem w stanie wymienić bogów z
naszych ziem, łatwiej skandynawskich. Pewnie ze względu na
pojawienie się tych bogów w szeroko pojętej popkulturze. Czas to
zmienić i odkryć na nowo wierzenia pradziadów.
Bohaterowie...
No cóż, po tytule nastawiałam się, że główną postacią będzie
Mszczuj. Nie da się ukryć, że kobiety tu jednak rządzą. Jaga jak
przystało na samodzielną i odważną kobietę przejęła tu stery.
Nie tylko odkrywające jej przeszłość, ale także pokazujące kto
ma „jaja”. To ona nadaje życie powieści. Jest odważna, wręcz
brawurowa, dba o mieszkańców wsi, uważa to za swą powinność.
Ale jest też samolubna, brak jej czasami empatii i zrozumienia dla
drugiego człowieka. Jednak potrafi skraść serce i całą uwagę.
Kapłan Mszczuj niestety nie... Jest spokojny, wycofany i bojaźliwy.
Kocha i dba o swoją żonę, ale pozwala jej na całkowite przejęcie
sterów w relacji. Brak tu partnerstwa między nimi, czy nawet
wzajemnego oddziaływania. To Jarogniewa i jej decyzje mocno odbijają
się na uczuciowym Mszczuju. Niestety, bo coraz częściej sięga po
alkohol. Postacią stojącą nieco z boku jest Swarożyc – bóg
ognia. Swą postawą przypomina mi bezczelnego i nader pewnego siebie
Lokiego z mitologii skandynawskiej. Wie czego chce, i sięga po to
bez zastanowienia. Ma ironiczne poczucie humoru, lubi zabawy słowne
i erotykę. Nie liczy się z uczuciami ludzi... Jest bogiem. Choć i
tu znajdziemy odstępstwa... Bo potrafi zatroszczyć się o szeptuchę
z Bielin oraz pojawić się w momentach przełomowych jak w walce z
leleniem czy Dziadem Mrozem. Mam wobec niego mieszane uczucia, choć
jako postać literacka lepiej, barwniej wypada w powieści niż
kapłan.
Czy
polecam powieść? Tak!
Świetnie
spędziłam weekend – odkryłam zapomniana przeze mnie mitologię
słowiańską, folklor ziem świętokrzyskich. Historia wywoływała
we mnie rozmaite emocje – po tym poznać dobrą książkę. Byłam
zaciekawiona, zniesmaczona (zdradą Jagi), rozbawiona. Dałam się
wciągnąć opowieści szeptuchy...
Bardzo
dziękuję Wydawnictwu Mięta za możliwość recenzji „Mszczuja”
oraz przypinkę i tatuaż. Dobrze, że „konkretny” wiek nie
określa czasu, kiedy trzeba (lub wypada) skończyć z miłością do
gadżetów ;)