To
mój pierwszy kontakt z twórczością Jana Mazura. I nie do końca
byłam przygotowana na to, co zobaczę... Okładka mnie oczarowała
- brak boku, ale trwałe szycie, strona pierwsza i ostatnia
sztywniejsze. Fajny dobór kolorów, prosta kreska i jasne
przesłanie. Otwieram komiks, a tu... na usta ciśnie mi się słowo
"minimalizm". Oczekiwałam, czegoś bardziej "dorosłego"
i z dojrzałą kreską. Mimo,
pierwszego krytycznego odruchu, zaczęłam czytać (i oglądać).
Telefon
nie działa. Plony trzeba zbierać. Matula się rządzi. Niby wieś
cicha i spokojna, ale coś wisi w powietrzu. Wreszcie przyjeżdża
on, Kulesza. Panisko. Ma wieści ze świata. Telefonów nie włączą,
prądu nie ma. I zrzucili bomby. Nic nie ma, tylko gruz. Ludzie
martwią się o bliskich w miastach. Młodzi masowo opuszczali wsie.
A teraz... wojna. I brak wieści.
Pojawiają
się samozwańcze grupy obrońców - kółko łowieckie i prawdziwi
Polacy broniący granic. Jakich granic i przed kim, tego nie
wiadomo... Z miast przydreptują pierwsi uciekinierzy, chcą tworzyć
nowy świat.
Cała
sytuacja budzi u ludzi niepewność, zazdrość, chęć kontaktu z
bliskimi, strach. Tylko panowie pod sklepem są nie wzruszeni. No,
może odrobinę, bo w czasie wojny ciężej o bimber.
Komiks
porusza ważne tematy - więzy rodzinne i społeczne. Autor pokazuje
nam gorzką prawdę jak w naszym, polskim wydaniu wygląda wojna i
rewolucja. Choć użyto minimalistycznej kreski, jak na dłoni widać
ludzkie zachowania... Niestety nie te chwalebne.
Oszczędna
kreska w niczym nie przeszkadza. A wręcz pomaga wyciągnąć jak
najwięcej treści. Publikacja zaciekawia, zaskakuje i... wciąga, bo
pierwszy raz pokazano jak wygląda koniec świata na wsi (tej
podlaskiej).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz