Pierwszy rozdział mnie zachwycił - składa się z samych dywagacji dotyczących umierającego Indianina w reklamie pewnego batonu czekoladowego. Ze wszystkim się zgadzałam. To tak jakby autor zajrzał mi do głowy i serca a potem ubrał wszystko w słowa.
A potem zaczęłam się... nudzić. Przechodzimy do historii życia Borysa. Facet mocno po trzydziestce, jest na zakręcie - stracił pracę, tkwi w poczuciu bezsensu. Słowo, które mi tu pasuje to stagnacja. Przypadkiem spotyka swoją dawną miłość Anetę. Ruszają we wspólną podróż.
I na tym skończyłam męczyć się z książką. Ktoś ją zamówił, oddałam.
Doceniam dobry dobór słów. Potoki słów, czasami zbyt szerokie. Dobra analiza pokolenia, które dojrzewało w poprzednim ustroju, a teraz próbuje nadążyć za szybko zmieniającym się światem mediów społecznościowych, płytkich rozmów i życiu z dnia na dzień. Jednak to dojmująca stagnacja i poczucie beznadziejności nie przemawiały do mnie podczas wakacji.
Może jeszcze do niej wrócę by poznać losy Borysa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz