Nie ukrywam, że uwielbiam książki Marcina Szczygielskiego, które adresowane są do młodzieży. Pod lekkimi treściami i wciągająca przygodą zawsze znajdziemy uniwersalne prawdy. I tak było i tym razem.
Leo mieszka w tak starym mieście, ze nikt z jego mieszkańców nie pamięta jaką nazwę nosi. Nikt tym sobie jednak nie zawraca głowy. Miasto jest duże, ale przyjazne a ludzie życzliwi. Nagle, prawie nie zauważalnie coś się zmienia... Ludzie zaczynają oceniać innych, są mniej tolerancyjni, gubią gdzieś dobro i życzliwość. Dwunastoletni Leo sądzi, że zmiany zachodzące w mieście spowodowane są poprzez powstającą w centrum czerwoną konstrukcję. Chłopiec postanawia rozwikłać zagadkę i zapobiec katastrofie, w tej misji pomaga mu koleżanka Ania.
Czy im się uda? Co z tym wspólnego mają rysunki taty Leo? I czy jacyś bogowie maczają w tym palce?
Znów trafia w nasze ręce świetna książka. Porusza ważne tematy - in vitro, tolerancję, relacje międzyludzkie. Nie ma tu moralizatorstwa, jest za to świetna przygoda, a poważne treści przemycane są mimochodem.
Ważna książka, którą warto czytać i polecać następnym osobom.
Czy im się uda? Co z tym wspólnego mają rysunki taty Leo? I czy jacyś bogowie maczają w tym palce?
Znów trafia w nasze ręce świetna książka. Porusza ważne tematy - in vitro, tolerancję, relacje międzyludzkie. Nie ma tu moralizatorstwa, jest za to świetna przygoda, a poważne treści przemycane są mimochodem.
Ważna książka, którą warto czytać i polecać następnym osobom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz