W prasie pojawił się wywiad z Haliną Birenbaum. Przeczytałam chętnie... bo aż wstyd przyznać, że żadnej jej książki nie miałam w ręce. Postawa więźniarki Auschwitz zachwyciła mnie, sięgnęłam po książkę.
Książka jest wywiadem przyprowadzonym z Haliną Birenbaum przez Monikę Tutak-Goll - reporterką Wysokich Obcasów, feministką. Pięknie przeprowadzona rozmowa, subtelna, ważna i intymna.
Bohaterka książki opowiada o swoim dzieciństwie. Wspomina, że mieszkała w warszawskim getcie. Matkę straciła na Majdanku, gdy miała trzynaście lat. Była też więziona w kilku obozach - Auschwitz-Birkenau, Ravensbruck i Neustadt-Glewe. I w obozowej rzeczywistości dała się porwać uczuciu miłości. Zdradza nam jak odzyskała wolność, dlaczego mieszka w Izraelu i tam stworzyła na nowo rodzinę.
Poruszone są tu relacje rodzinne - jej z rodzicami i potem gdy role się odwracają, gdy to ona jest matką i ma wychować swych synów. Wychować bez wzorca, gdyż rodziców straciła dość wcześnie. Halina Birenbaum otwarcie mówi o strachu o potomstwo, o tym jak Shoah wpłynęło na jej postrzeganie zagrożenia i bezpieczeństwa. Znajdziemy tu wątki dotyczące miłości, zdrady, lęku i poczuciu winy. Nawet gdy w tle szaleje wojna, lub walczy się o przetrwanie w obozie zagłady. Bo te uczucia są w nas, niezależnie od tego gdzie się znajdujemy. Książka jest manifestem życia. Nie mamy tu użalania się nad sobą, rozdrapywania ran. Jest opowieść o życiu na tle zmieniającej się rzeczywistości, na tle wojny i zniszczenia, ale także na tle budowy nowego jutra.
Celem opowieści Haliny Birenbaum jest przywrócenie pamięci, tym którzy odeszli, tym o których nie pamiętamy, o tych po których nie został już nikt.
Aha... tytuł, który po lekturze Aliny Margolis-Edelman nasuwał mi smutne skojarzenia, okazał się optymistycznym stwierdzeniem. Tak to wszystko ludzie robili, niszczyli, zabijali, upadlali. Ale tylko ludzie. Ich można zatrzymać. Zatrzymać i nie dopuścić, aby zło znów się powtórzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz